10.29.2012

Po przylocie chwil kilka.

Nowy kierunek obrany i już od kilu dni przemierzamy kraj pełen kontrastów. 
Kraj, który w moim odbiorze jest jakąś dziwną mieszaniną kultury arabskiej i żydowskiej, ostro inspirowany Ameryką i rozpaczliwie szukający swojego miejsca gdzieś w Europie. Izrael, bo o nim mowa robi wrażenie, a czy pozytywne czy negatywne trudno rozstrzygnąć. 
Izrael jest brudny, zaniedbany, głośny, śmierdzący, drogi i nieprzyjazny, ale Izrael jest też piękny, gościnny, uporządkowany, zaskakujący, uśmiechnięty i pociągający. Jaki jest Izrael naprawdę? Nie mam pojęcia ale na pewno jest zachwycająco nieprzeciętny.



Pierwszy dzień wyprawy. Absurdalnie długa podróż pociągiem z Opola do Warszawy.
Wyżerka w Burger King. Kantor, szekle i dolary. Kawa w Filtrach. Okęcie na zakończenie.
Lot samolotem krótszy niż przejazd pociągiem i jest.
Izrael, ziemia święta, chyba dla zbyt wielu kultur.




Jedziemy pociągiem z lotniska do Tel Awiwu, na tablicy informującej jaka to stacja wyświetlają się jakieś dziwne znaczki. Stację oczywiście przegapiliśmy i wysiedliśmy na jakimś odludziu. Wsiadamy w pierwszy powrotny, wychodzimy z dworca i naszym oczom ukazuje się pole namiotowe czy inne slamsy. Pojęcia nie mamy co to było bo wszędzie dookoła otaczają nas te dziwne znaczki.







Szybkie zorientowanie się na jakiej ulicy jesteśmy, spojrzeliśmy na mapę i udaliśmy się na plażę i do hostelu. Hostel całkiem fajny, blisko plaży z miłą obsługą, Sky Hostel się nazywa. Zostawiamy plecaki w przechowalni i idziemy na plażę. 








Spacer po plaży, krótka drzemka na piasku, dziwne miejsce, bazar i Jaffa, lody na patyku. 
Ale o tym kiedy indziej.